sobota, 21 lutego 2015

"The Dark Knight Rises"

Christophera Nolana na początku septycznie podchodził do kręcenie kolejnej części przygód człowieka nietoperza, bo jakim cudem można przebić „Mrocznego rycerza”? W końcu jednak wziął się za trzecią i ostatnią część opowieści o krucjacie Batmana. Zadanie było arcytrudne. Dorównać dwóm poprzednim częściom i godnie zamknąć całą trylogię. Po kolejnym seansie mogę śmiało stwierdzić, że po części się to udało. Twórca „Incepcji” dokonał rzeczy niezwykłej, tworząc jeden z najlepszych obrazów ostatnich lat. Reżyser stworzył dzieło ambitne, pełne emocji i rozrywki na najwyższym poziomie, czyli zawarł w nim wszystko, czego potrzebuje film. „The Avengers” „Piraci z Karaibów”, „Harry Potter” mogą się pokłonić, bowiem nowy blockbuster o Batmanie to coś więcej niż tylko pusta rozrywka dla mas.

Nolan znakomicie złączył trylogie nie tylko pod względem fabularnym, lecz również psychologicznym. „The Dark Knight Rises” tworzy z całości opowieść o cierpieniu, bólu, smutku, strachu oraz śmierci. Te elementy ludzkiej egzystencji od początku towarzyszą Brucowi Wayne’owi. Najnowsza część zaczyna się 8 lat od wydarzeń z „The Dark Knight”. Batman od tamtej pory się nie ujawniał. Podobnie Bruce żyje w ukryciu. Kiedy po raz pierwszy widzimy Wayne’a, jest on wrakiem człowieka. Wyniszczony psychicznie, pozbawiony woli do życia. Żyje w cierpieniu tęskniąc za Rachel, która była jego nadzieją na lepszy byt, na to, co każdy dobry człowiek powinien otrzymać, na szczęście. Tęsknota za kimś odbiera człowiekowi wole życia. Taka osoba przestaje bać się śmierci, bo ona może być ukojeniem bólu. Otaczający ludzie mogą nas wówczas pocieszać, mówić nam byśmy zapomnieli i zaczęli żyć na nową. Jednak, czy jest to możliwe? Jak odzyskać wolę życia i czy ono może mieć wówczas dla nas jeszcze sens?
Wayne cierpi. To jednak nie przeszkadza na pojawienie się w Gotham nowego zła w postać Bane’a. Batman powstaje by go powstrzymać, jednak mu się to nie udaje. Batman/Bruce zostają „złamani”. Bane niszczy głównego bohatera jeszcze bardziej niż do tej pory. Umieszcza go w miejscu, z którego uciekła tylko jedna osoba. Dziecko z wielką wolą do życia. Dziecko, które teraz niszczy Gotham. Bane nie zabija Bruce’a. Wie bowiem, iż ten nie boi się śmierci, co więcej on jej pragnie. Karą dla Wayne’a ma być patrzenie, jak jego ukochane Gotham zostaje zniszczone. Aby uciec z piekła, w którym znalazł się nasz bohater, będzie potrzebne coś więcej niż tylko zdrowe i silne ciało. Najważniejszy przy działaniu jest duch i wola do zrobienia czegoś. Natomiast największym napędem tej woli ma być strach. Strach przed śmiercią daje nam największy impuls. W przypadku Bruce’a jest to trudne. Musi on zacząć się bać. Śmierć znowu musi być dla niego strachem, inaczej nie wydostanie się z piekła.

Bane to czarny charakter zupełnie inny od Jokera. Przeraża jeszcze bardziej, bowiem wiemy, że w porównaniu z klaunem, jest on wstanie pokonać Batmana w pojedynku na pięści. Potężnie zbudowany i inteligentny mężczyzna z planem i z przeszłością. Przeżył on wielki ból i niewyobrażalnie cierpiał. Teraz nie ma żadnej litości nad nikim. Przejął kontrolę nad Ligą cieni i zaczyna niszczyć Gotham, by oddać miasto w ręce ludu. Wzbudza w widzu prawdziwy strach. Dwa razy podczas seansu bałem się niczym na horrorze. Po raz pierwszy, gdy Gordon spotkał go w kanałach i mogliśmy ujrzeć Bane’a w całej okazałości, wraz z niezwykłym okrucieństwem. Drugi raz natomiast, na pierwszym spotkaniu z Batmanem, gdy stanęli ze sobą do walki. Niezwykła pewność siebie, przerażający wygląd spowodowały, że mogliśmy zobaczyć strach w oczach samego Batmana i poczuliśmy go na własnej skórze. Nolan podjął genialną decyzję wyznaczając Bane’a na przeciwnika człowieka nietoperza w ostatniej części trylogii. Wielkie brawa za stworzenie filmowego charakteru godnego tego komiksowego. Wielkie brawa również dla Toma Hardy’ego za odegranie świetnej roli. Nie będę porównywał Bane’a z obrazu Nolana do Bane z „Batman i Robin”, bo to nie ma sensu. W obrazie Schumachera był tylko bezmózgim wrestlerem.


W produkcji pojawia się również kolejna nowa i niezwykle ważna postać, Selina Kyle/ Catwoman (Anne Hathaway). Postać wpadająca w pamięć.  Selina jest złodziejką z wielkimi umiejętnościami walki wręcz. Jest arogancka, ma cięty język i jest niezwykle seksowna. Porusza się uwodzicielsko z wielką klasę. Nawet walcząc pokazuje niezwykły styl. Jest także enigmatyczna, nie wiemy na początku po czyjej stoi stronie. Famme fatal potrafiąca pobić nie jednego mężczyznę. Przyznam szczerze, że nie byłem zadowolony z obsadzenia Hatheway w tej roli. Czy naprawdę mogła ona dorównać Michelle Pfeiffer z wersji Burtona? Nie wierzyłem w to, zresztą podobnie, jak w przypadku Ledgera w roli Jokera. Na szczęście się myliłem, a Hatheway zagrała chyba swoją najlepszą do tej pory rolę. Potrafi być uwodzicielska i kobieca. Ani przez moment nie wątpiłem, iż oglądam ideał kobiecości.


Reszta obsady, a także nowych postaci, jak John Blake (Gordon- Levitt) oraz  Miranda Tate (Marion Cotillard) również prezentuje się na bardzo wysokim poziomie. Nie będę jednak wdawał się w szczegóły kim są te dwa nowe charaktery, to już trzeba zobaczyć oglądając film. Jednak mogę zapewnić, że was nie rozczarują.
Christian Bale w roli Bruce’a wypadł lepiej niż w poprzednim obrazie, a być może nawet lepiej niż w „Batman Begins”. Wyniszczony psychicznie Wayne to idealna rola dla niego i w pełni ją wykorzystał. Pokazał nam cierpienie i smutek człowieka po przejściach i wypadł naturalnie. Wielki plus dla niego.

Mimo wszystko największe brawa należą się Nolanowi za wyreżyserowanie tego wszystkiego. Podobnie, jak w poprzedniej części od razu zaczyna od mocnego uderzenia, a potem stopniowo podnosi napięcie. Kiedy Batman pokazuje się na ekranie pierwszy raz, można poczuć wielkie podniecenie. Aż chciało się krzyknąć „yeah, wrócił!” i pojawia się ten dreszczyk emocji. Później już tylko czekamy na konfrontacje mściciela z Gotham i Bane’a. „Batman Begins” był filmem akcji, „The Dark Knight” połączeniem akcji i thrillera. „The Dark Knight Rises” to akcja i niemal obraz wojenny. W drugiej części produkcji Gotham przemienia się bowiem w prawdziwe pole bitwy, wybucha niemal wojna między mieszkańcami a policją. Joker wprowadził w mieście chaos. Bane zniszczył je i doprowadził do wojny domowej.
W końcowych wydarzeniach reżyser potrafił poruszyć. To być może najbardziej emocjonalne sceny z całej trylogii. Myślę, że niejednej osobie pojawią się łzy w oczach na owych wydarzeniach. Nolan tylko utwierdził mnie, że mściciel z Gotham, chowający się za strojem nietoperza, to najlepsza postać, jaka kiedykolwiek została stworzona! 


 Wspomniałem o atutach „TDKR” teraz czas na wady, a niestety ten obraz je  posiada.
Po pierwsze, pomimo bardzo dobrej reżyserii z biegiem czasu film traci na klimacie. Przez pierwsze 2/3 filmu ponury klimat doskonale pasuje do człowieka nietoperza. Momenty z Seleną są świetnie kadrowane, czasami miałem odczucie, że oglądam jakiś Noir. Sama końcówka jednak trochę zawodzi. Mówiąc prosto jest zbyt jasno, zbyt pospolicie. Nie rozumiem, dlaczego umieścili akcje w dzień, pozbawiając w ten sposób film mrocznego klimatu.
Po drugie obraz niestety ma dziury w fabule. Dwie najważniejsze to, czemu Gordon wysłał wszystkich policjantów z Gotham do kanałów w celu powstrzymania Bane’a? Rozumiem, że była to niebezpieczna postać, ale bez przesady, aby wysyłać wszystkich w jedno miejsce.
Druga poważna luka, to nie wysadzenie Gotham przez Bane’a od razu po pokonaniu Batmana, tylko trzy miesięczne jeżdżenie po mieście z atomówką. Lekko naciągane.

Trzecia wada, to samo podejście Batmana do swojej krucjaty. Mianowicie chodzi mi o 8 letnią absencję. W przypadku tej postaci było to niemożliwe. Może nie ujmę filmowi za to, bo to wizja Nolana, a wiadomo, że nie da się idealnie odwzorować tej niezwykle złożonej postaci, reżyser wyjął z niej tylko to, co chciał, jednak trochę mnie to razi.

Mimo wszystko Christopher Nolan dokonał rzeczy niebywałej. Stworzył jedną z najlepszych trylogii w historii kina! Wyciągnął z postaci Batmana to, co najlepsze i pokazał to widzowi. Ostatnia część serii jest niczym hołd złożony tej ikonie popkultury. Razem z bratem stworzyli świetny scenariusz, a później zrobił z niego niezwykle emocjonujące dzieło (a może arcydzieło). Na końcu aż łezka się pojawiła mi w oczach, bo to przecież zakończenie przygód człowieka nietoperza w ujęciu tego niezwykłego twórcy. Reżyser pozostawił jeszcze furtkę na kolejną część, ale wątpię, aby znalazł się na tyle odważny reżyser, by podjąć się takiego wyzwania. Może ostatnia część trylogii nie dorównała swojej poprzedniczce, jednak i tak jest dziełem niezwykłym, godnym polecenia.

Moja ocena po powtórce: 8/10