sobota, 1 czerwca 2013

"Star Trek Into Darkness"



Największym plusem Star Treka zawsze był dla mnie Spock. W pierwszym Star Treku J.J. Abramsa ta postać nie była już tak fascynująca, jak w wykonaniu Leonarda Nimoya. W najnowszej odsłonie przygód statku Enterprise jest nieco lepiej, jednak do Nimoya jeszcze bardzo daleko. W sumie tylko jedna postać w nowej wersji wypada lepiej niż w starych filmach. KHAAAAN!

Początek filmu to niestety Star Trek dla młodzieży, czyli powtórka z wersji z 2009 roku. Na szczęście między wątkami Kirka i Spocka pojawia się Khan, który zdecydowanie jest najmocniejszym punktem produkcji. Atakuje on siedzibę kapitanów oraz pierwszych oficerów statków kosmicznych, mordując przy tym mentora Kirka. Kirk razem ze Spockiem i załogą ruszają na Krons, aby schwytać potężnego wroga. Wtedy zaczyna się Star Trek takiego, jakiego oczekiwałem. Jest sporo akcji, a co najważniejsze poznajemy Khana. Silny, brutalny, bezwzględny, inteligentny, w wykonaniu Benedicta Cumberbatcha jest chyba idealny. Nie wiemy, jakie ma zamiary, czy jest dobry, czy zły. Możemy jedynie obserwować wydarzenia na statku.  I tak o to Abrams ciągnie sprawnie swój film (nie licząc dziur w fabule) aż do końcówki, gdzie wstawia jedną głupotę, której nie zdradzę. 

Mimo wszystko końcówka obrazu jest dalej pełna emocji, heroizmu oraz wzruszenia, od którego nie powstrzymał się nawet sam Spock (to też mogli sobie darować). Jest też nieco przydługa i zbyt przewidywalna, lecz na całe szczęście dosyć dobrze się ogląda.
Oprócz samego Khana i mimo wszystko najciekawszej fabuły ze wszystkich odsłon tej serii, wielkim plusem jest również wizualna część filmu no i całkiem niezły humor. Co do humoru to na szczęście Abrams nie popełnił błędów Shane’a Blakca w „Iron manie 3”, który wpychał głupkowaty humor nawet w scenach dramatycznych, co strasznie irytowało. Tutaj tego nie ma. Humor jest, gdy ma być, dramatyzm jest, gdy ma być. Wszystko jest na swoim miejscu. I bardzo dobrze!

Jeśli mam być szczery, to pomimo słabszej obsady ( nie wliczając Benedicta Cumberbatcha)  niż w starszych produkcjach, słabszego początku, a także niepotrzebnych wstawek w końcówce oraz dziur w scenariuszu, to chyba najlepsza część o przygodach Enterprises, jaką widziałem.
Ocena 5/10