wtorek, 2 lipca 2013

"Evil Dead"

 Nowe „Martwe zło” zaczyna się całkiem „sympatyczną” sceną. Opętana przez demona dziewczyna zostaje schwytana przez kilkoro ludzi, przywiązana do pala w mrocznej piwnicy, po czym zostaje spalona przez własnego ojca. Tatuś na dokładkę mówi do córki „kocham cię” po czym wali do niej z shotguna, jak do kaczki. Świetne! Nieco zabawny i dobry początek zapowiadał całkiem udany film, lecz niestety twórcy podążyli nie tą ścieżką którą powinni.

Reżyser Fede Alvarez wziął cały obraz zbyt poważnie i to jest największym minusem nowego „Martwego zła”. Po scenie początkowej przenosimy się do kultowego już domku w lesie, gdzie kilkoro znajomych chce pomóc swojej przyjaciółce z uzależnieniem od narkotyków. Twórcy fundują nam smutny, fatalistyczny klimat. I naprawdę wszystko byłoby całkiem dobrze, gdyby nie zaserwowali lipnego dramatu spotykających się po jakimś czasie siostry i brata. Ona ma problemy z narkotykami, a on obiecuje, że już zawsze będzie przy niej. Tak smętnie jest przez około połowę filmu. Później siostrzyczka zostaje opętana przez demona i zaczyna się to, co tygryski lubią najbardziej, czyli dźganie, odcinanie, strzelanie, piłowanie, mordowanie. Problem w tym, że nawet wtedy reżyser stawia na poważny ton, przez co zabawa jest mniejsza niż powinna. Są tutaj sceny, tak naiwne, że aż prosi się, aby to był komedio- horror. Jednak reżyser dalej nas gnębi wątkiem brat- siostra. Nie tak to sobie wyobrażałem. We współczesnym mainstremie, gdzie horrory same w sobie są śmieszne przez dawkę głupoty, nowe „Evil dead” powinno kontynuować styl zapoczątkowany w drugiej (uważanej za najlepszą) części, czyli łączyć grozę, krwawą masakrę z humorem. Masakra jest, groza próbuje istnieć, lecz humoru brakuje, jak wody podczas suszy.

To, co jest największym atutem (może jedynym?) obrazu Alvareza, to zdjęcia i efekty wizualne. Pod tym względem „Martwe zło” to prawdziwe cudo. Hektolitry krwi leją się po ekranie niczym deszcz spadający z nieba. Czerwone barwy ulubionego trunku wampirów doskonale współgrają z szarymi, mało kolorowymi zdjęciami, a efekty gore to wisienka na tym wizualnym torcie. Kicz jest tutaj widoczny, ale czy mogłoby być inaczej w przypadku tej serii? Podczas oglądania tej uczty, można zapomnieć o bezbarwnych bohaterach, dziurach w scenariuszu oraz bezwartościowych wątkach i delektować się tą krwawą poezją, której apogeum mamy na samiutkim końcu.

Mimo tego powyższego atutu nowe „Evil dead” sprawiło mi wielki zawód. Sama wizualna strona filmu nie zaspokoi raczej potrzeb fanów serii. Nawet, gdy już zaczyna się prawdziwa akcja, reżyser przeplata ją z „poważnymi” wątkami, które zajęły miejsce czarnego humoru. Nie, nie, nie, nie tak miało być. Brawo za atmosferę i techniczną stronę produkcji, cała reszta do kosza! 

Ocena: 3/10