czwartek, 26 grudnia 2013

"The Hobbit: The Desolation of Smaug"

Po niezłej pierwszej części, która mimo wszystko ustępowała nawet najsłabszej w mojej opinii drugiej odsłonie trylogii „Władcy pierścieni”, przyszedł czas na powrót do Śródziemia. Miałem nadzieję, że tym razem Jackson zrobi dzieło bliższe jakości „Dwóm wieżom”, niestety poziomem „Pustkowie Smauga” dorównuje jedynie „Niezwykłej podróży”.

Na początku dostajemy zbędną scenę poznania Gandalfa z Thorinem. Trwa ona ok 5 minut i zupełnie niczemu nie służy. Można było ją opowiedzieć w jednym zdaniu podczas jakieś rozmowy, bo tak dostajemy po prostu czasowy zapychacz. Na szczęście dosyć szybko przechodzimy do wątku głównego, czyli podróży naszych bohaterów na Samotną Górę, by pokonać potężnego smoka Smauga. Zanim krasnoludy i Bilbo Bagins dotrą do swojego przeznaczenia stoczą walkę z ogromnymi pająkami, zostaną złapani przez elfy, gdzie spotkamy starego znajomego, Legolasa, a także będą przemycani w beczkach z rybami przez miasto na jeziorze.

Muszę przyznać, że do czasu pojawienia się elfów obraz wypada całkiem dobrze. Jest odpowiedni nastrój, napięcie, czuć zagrożenie ze strony orków, czy też samych pająków. Później niestety robi się nieco gorzej, bowiem elfy, a szczególnie Legolas i Tauriel, są po prostu zbyt dobrzy. Bez problemów zabijają kolejnych orków pokazując przy tym swoją zajebistość. Umiejętności Legolasa były też problemem dwóch części „Władcy pierścieni”. W pojedynkę potrafił zabić ze 100 orków, czy też bez problemów pokonać wielkiego olifanta. Tutaj niestety jego  idealność sprawia, ze orki, które mają budzić u widza uczucie zagrożenia, stają się jedynie statystami do zabicia przez elfa. Innymi słowy, przestają być straszne. Zresztą umiejętne budowanie napięcia to też słabość tej produkcji, ponieważ nawet w najważniejszym momencie, gdy Bilbo zmierza ku smokowi, zamiast starać się nas przyprawić o szybsze bicie serca, Jackson wręcza nam nieco humoru, dla rozładowania atmosfery. Podobnie rzecz się ma, przy ucieczce krasnoludów z rąk elfów, zamiast napięcia dostajemy humor, co dla mnie jest niestety irytujące. Tam gdzie może być humor, niech będzie, lecz tam gdzie mamy emocjonującą akcję, jest zupełnie niepotrzebny. Jedyny wątek, pozbawiony dowcipkowania to momenty z Nekromantą i są to zdecydowanie najlepsze sceny obrazu. W ogóle póki co ta postać to najciekawsza rzecz dwóch części, a w „Pustkowiu Smauga” dostajemy pokaz jego mocy, co mnie bardzo ucieszyło.

Drugą najciekawszą rzeczą obrazu jest oczywiście sam smok. I przyznaję, wygląda on świetnie. Tutaj brawa należą się twórcom jego wizerunku. Jak już go ujrzymy czuć od niego grozę i potęgę. Niestety wpadł on w syndrom czarnego charakteru, który zamiast robić, ciągle mówi. Pyszni się swoją wielkością i to może byłoby dobre, gdyby udowodnił, jak przerażający jest ten samozwańczy pan śmierci. Jednak gdy pojawiają się krasnoludy, jego potęga w oczach widzach strasznie maleje i przestaje być już taki straszny, jak być powinien. Im dłużej ciągnie się z nim akcja, tym mniej inteligentny również się staje, a widz (o ile przejmuje się losami) jedynie zaczyna się upewniać, że naszym bohaterom nic nie grozi.

Sama końcówka ma jeszcze jedną wadę, a mianowicie widowiskowa akcja ze smokiem przerywana jest wątkiem leczenia jednego z krasnoludów, Kilima, który wcześniej został ugodzony w nogę strzałą z łuku orka. Wątek jest zbędny, z dwóch powodów, pierwszy- przerywa on akcję ze smokiem, powodując spadek napięcia. Drugi- losy tego krasnoluda były mi totalnie obojętne. Na dodatek dostajemy jeszcze ckliwy i nudny wątek miłosny Kilima z elficą Tauriel. Nie rozumiem, czemu on ma służyć. Kolejny zbędny moment obrazu.

Mimo wad filmu, Jacksonowi trzeba jedno przyznać. Jak nikt inny potrafi przenieść widza do magicznego świata. Za to należą się największe brawa. Znowu możemy odciąć się od codzienności i przenieść do tej magicznej krainy. W świecie stworzonym przez Nowozelandczyka mógłbym oglądać z satysfakcją nawet coś tak nudnego i błahego, jak „Zielona mila”, nawet coś tak głupiego, jak „Totalny kataklizm”. Po prostu czysta magia.


Nowemu „Hobbitowi”, podobnie, jak pierwszej odsłonie dużo brakuje do trylogii „Władcy pierścieni”, ma sporo wad, ale z drugiej strony dzięki dużej ilości akcji i umiejętnością reżysera w kreowaniu magicznego świata, dostajemy znowu niezłą rozrywkę. Po seansie pozostaje czekać na część trzecią, bowiem Jakcson przerwał produkcje chyba w najciekawszym momencie

Moja ocena 5/10

Ranking filmów o Śródziemiu

1. WP: Drużyna pierścienia 9/10
2. WP: Powrót króla 8/10
3. WP: Dwie wieże 7/10
4. Hobbit: Pustkowie Smauga 5/10
5. Hobbit: Niezwykła podróż 5/10