Nowe „Martwe zło” zaczyna się
całkiem „sympatyczną” sceną. Opętana przez demona dziewczyna
zostaje schwytana przez kilkoro ludzi, przywiązana do pala w
mrocznej piwnicy, po czym zostaje spalona przez własnego ojca. Tatuś
na dokładkę mówi do córki „kocham cię” po czym wali do niej
z shotguna, jak do kaczki. Świetne! Nieco zabawny i dobry początek
zapowiadał całkiem udany film, lecz niestety twórcy podążyli nie
tą ścieżką którą powinni.
Reżyser Fede Alvarez wziął cały
obraz zbyt poważnie i to jest największym minusem nowego „Martwego
zła”. Po scenie początkowej przenosimy się do kultowego już
domku w lesie, gdzie kilkoro znajomych chce pomóc swojej
przyjaciółce z uzależnieniem od narkotyków. Twórcy fundują nam
smutny, fatalistyczny klimat. I naprawdę wszystko byłoby całkiem
dobrze, gdyby nie zaserwowali lipnego dramatu spotykających się po
jakimś czasie siostry i brata. Ona ma problemy z narkotykami, a on
obiecuje, że już zawsze będzie przy niej. Tak smętnie jest przez
około połowę filmu. Później siostrzyczka zostaje opętana przez
demona i zaczyna się to, co tygryski lubią najbardziej, czyli
dźganie, odcinanie, strzelanie, piłowanie, mordowanie. Problem w
tym, że nawet wtedy reżyser stawia na poważny ton, przez co zabawa
jest mniejsza niż powinna. Są tutaj sceny, tak naiwne, że aż
prosi się, aby to był komedio- horror. Jednak reżyser dalej nas
gnębi wątkiem brat- siostra. Nie tak to sobie wyobrażałem. We
współczesnym mainstremie, gdzie horrory same w sobie są śmieszne
przez dawkę głupoty, nowe „Evil dead” powinno kontynuować styl
zapoczątkowany w drugiej (uważanej za najlepszą) części, czyli
łączyć grozę, krwawą masakrę z humorem. Masakra jest, groza
próbuje istnieć, lecz humoru brakuje, jak wody podczas suszy.
To, co jest największym atutem (może
jedynym?) obrazu Alvareza, to zdjęcia i efekty wizualne. Pod tym
względem „Martwe zło” to prawdziwe cudo. Hektolitry krwi leją
się po ekranie niczym deszcz spadający z nieba. Czerwone barwy
ulubionego trunku wampirów doskonale współgrają z szarymi, mało
kolorowymi zdjęciami, a efekty gore to wisienka na tym wizualnym
torcie. Kicz jest tutaj widoczny, ale czy mogłoby być inaczej w
przypadku tej serii? Podczas oglądania tej uczty, można zapomnieć
o bezbarwnych bohaterach, dziurach w scenariuszu oraz
bezwartościowych wątkach i delektować się tą krwawą poezją,
której apogeum mamy na samiutkim końcu.
Mimo tego powyższego atutu nowe „Evil
dead” sprawiło mi wielki zawód. Sama wizualna strona filmu nie
zaspokoi raczej potrzeb fanów serii. Nawet, gdy już zaczyna się
prawdziwa akcja, reżyser przeplata ją z „poważnymi” wątkami,
które zajęły miejsce czarnego humoru. Nie, nie, nie, nie tak miało
być. Brawo za atmosferę i techniczną stronę produkcji, cała
reszta do kosza!
Ocena: 3/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz