Przez ostatnie kilka lat powstały 3
filmy o Ip Manie. Ja oglądałem jedynie obraz z 2008 roku, który
był raczej bardzo przeciętny i oprócz dobrze pokazanych scen
pojedynków, nie było za co pochwalić filmu. Teraz za
przedstawienie postaci nauczyciela Bruce'a Lee wziął się sam Kar
Wai Wong, a jeśli chodzi o tego pana, to przywykłem, że słabych
dzieł on nie robi i nie inaczej jest również w przypadku „The
Grandmaster” („Yut doi jung si”).
Zacznę od tego, iż nie jest to film
mający na celu ukazanie jedynie biografii Ip Mana. Owszem jest wiele
wątków poświęconych tej postaci, jednak równie ważne są także
tutaj losy innych bohaterów, a głównie mistrzyni kung fu, Gong Er.
Twórca „Spragnionych miłości” swoim dziełem oddaje raczej
hołd samemu kung fu ukazując mistrzów tego stylu walk, niczym
prawdziwych bogów.
Obraz opowiada o losach Ip Mana
(Mistrza południowego stylu sztuk walki) i Gong Er (Mistrzyni
północnego stylu sztuk walki), którzy spotykają się w mieście
Foshan, gdzie ma odbyć się ceremonia przejścia na emeryturę
niepokonanego w walce mistrza Gong Yutian. Chce on raz na zawsze
zjednoczyć styl północny z południowym. Wszystko wydarzy się tuż
przed najazdem Japończyków na Chiny w 1936 roku.
Jak już wspomniałem Wong niemal
oddaje hołd kung fu. A jak to robi? W sposób wręcz poetycko
romantyczny. W historii dwóch mistrzów nie brakuje wątków o
honorze, miłości czy też zdradzie. Ukazuje nam filozofie kung fu a
także wiele stylów występujących w różnych szkołach. Dla Wonga
każda scena walki jest niezwykle ważna. Traktuje je z należytym
szacunkiem i powagą. Dopieszcza na każdym kroku z pedantycznym
zacięciem. Twórca „Upadłych aniołów” dba o detale w każdym
kadrze. Dokładnie wie, gdzie ustawić kamerę. Nawet krople deszczu
spadające na kapelusz jednego z bohaterów ukazane w zwolnionym
tempie robią niezwykłe wrażenie. Pojedynki wyglądają, niczym
połączenie tych z „Matrixa” i „Przyczajonego tygrysa ukrytego
smoka”, lecz Wong dorzuca sporo od siebie, przez co dalej
wyglądają świeżo i niepowtarzalnie.
Twórca „Chunking Expres” jest
perfekcjonistą w każdym calu. Pierwotnie obraz miał się pojawić
2012 roku, jednak ciągle chciał coś ulepszać, tak więc premiera
przesunęła się o rok. Na pewno warto było czekać i teraz
zobaczyć dzieło w takim wydaniu, wręcz idealne.
Na nudę w „The Grandmaster” na
pewno nie można narzekać. Akcja jest niemal przez cały czas i
rozgrywa się zawrotnym tempie.
Ważnym elementem „The Granmaster”
są również (jak w każdym filmie Wonga) aktorzy. O ile w „Ip
Manie” wszystko toczyło się wokół jednego aktora odgrywającego
tytułową postać, tutaj mamy kilku, równie ważnych, Tony Leung
Chiu Wai w roli Ip Mana, Ziyi Zhang jako Gong Er, oraz Chen Chang w
roli Yixiantiana. Gdy walczą ze sobą, czy też przeciwko mniej
ważnym oponentom, odgrywają prawdziwy spektakl. Wyglądają niczym
walczący tancerze, a każde ich spojrzenie, lub zbliżenie kamery na
ich twarz jest niczym wisienka na idealnym torcie.
Najnowszy obraz Wonga to prawdziwa
uczta dla oka. Pełna poezji i romantyzmu wspaniała opowieść o
mistrzach kung fu powinna zadowolić każdego konesera sztuki
filmowej. W osobistym rankingu twórczości Kar Wai Wonga stawiam
jego najnowsze dzieło obok „Upadłych aniołów” i „Chunking
Expres” a tuż za „Spragnionymi miłości”, które nadal uważam
za magnum opus tego wielkiego reżysera.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz