czwartek, 11 sierpnia 2016

"Suicide Squad"

Suicide Squad miał naprawdę ciekawy pomysł na fabułę. Umieszczenie w filmie jednych z najpopularniejszych łotrów z uniwersum DC (głównie wrogów Batmana) to potencjał na solidną, mroczną rozrywkę z dawką czarnego humoru. Była też możliwość ukazania Batmana (w końcu to głównie jego przeciwnicy) z nieco innej perspektywy, z punktu widzenia antagonistów. Mógł wyjść z tego prawdziwy bad ass film, niestety do projekcji wtrącili się producenci i wyszło w sumie nie wiadomo co.

Podobno Warner pousuwał całą masę scen z samym Jokerem, między innymi jego tortury na Harley Quinn. W wywiadzie Jared Leto powiedział, że z wyciętych scen z mr. „J” wyszedł by film z kategorią wiekową R. Czyli prawdopodobnie wycięli to co najlepsze.
Problem samego filmu ma miejsce już w sposobie budowania uniwersum DC. Studio stara się zrobić wszystko na szybko, dlatego wrzuca jak najwięcej postaci do jednego filmu. Tak więc w Sucide Squad przez pierwsze dwadzieścia minut mamy próbę przedstawienia postaci, z której nie dowiadujemy się zbyt wiele, ale otrzymujemy ogólny zarys bohaterów. Nie wygląda to najlepiej, zapewne ciekawiej by to wyszło, gdybyśmy już wcześniej poznali villainsów.
Po wstępie od razu jesteśmy wrzucani w wir mało sensownej i wciągającej akcji. Niby coś się dzieje, ale brak w tym pomysłu, kreatywności, czy nawet samej świadomości reżysera, jaki film chce zrobić. Dostajemy słabą mieszankę, niby bezlitosnych socjopatów z sentymentalnymi bzdetami przerywającymi ogólną akcję. Idąc do kina na obraz o mordercach wykonujących misję, ma się ochotę na małą odskocznie od filmów z super bohaterami. Rozumiem, że nawet złoczyńcy mogą mieć jakieś swoje problemy, ale nie musimy skupiać się na tym i pokazywać ich historię w smętny sposób. Oni powinni przerażać i bawić, a nie wzbudzać litość. W „Komando” bohater grany przez Arnolda S. miał swój problem, w końcu porwali mu córkę, ale czy przez to mieliśmy w obrazie jakieś smętne, sentymentalne momenty? Nie. To był czysty akcyjniak. Arnold po prostu zabijał swoich oponentów w ten sposób dając czysty fun widzowi i czegoś takiego, może nieco mroczniejszego spodziewałem się właśnie po Suicide Squad. Niestety, nie wyszło.


Jeśli mam być szczery to największymi plusami filmu są jego bohaterowie. Will Smith po graniu smętnych i nudnych ról (m.in. „Jestem Legendą”, „Siedem dusz”) w końcu wrócił tam gdzie się najlepiej czuje. Deadshoot w jego wykonaniu jest charyzmatyczny, dowcipny, wpadający w gust widza. Nie da się go nie polubić. Lekka rola, idealna dla Smitha. Równie dobrze wypada Margot Robbie, jako Harley Queen, lecz niestety czasem stara się być zbyt fajna, przez co nieco traci. Może lepszy reżyser by ją trochę stonował. Warty wspomnienia jest także Jai Courtney jako Boomerang, jednak najlepiej wypada chyba Viola Davis, w roli Amandy Waller. Prawdziwa kobieta bad ass, przy której villainy z Marvela wyglądają, jak pucybuty.
Idąc do kina chyba każdy zadawał sobie jedno pytanie, jak wypadnie Jared Leto jako Joker. Miał przed sobą arcytrudne zadanie, dorównać wybitnej kreacji Heatha Ledgera z „Mrocznego Rycerza”. Czy podołał? Nie. Joker Leto przypominał bardziej przećpanego bossa mafijnego, wymalowanego na biało, z zielonymi włosami. Oprócz tego był mało zabawny. Owszem, fajnie się go mimo wszystko oglądało, jednak Leto nie zaskoczył specjalnym pomysłem na tę postać. Daje mu szansę oczywiście, ponieważ rolę miał raczej epizodyczną, może też lepszy reżyser go nieco lepiej poprowadzi i wtedy naprawdę może się udać na postać. Ledgera pewnie nie przebije, ale z Nicholsonem może powalczyć.


Sama końcówka i walka z głównym wrogiem rozczarowuje bardziej niż pojedynek z Doomsdayem w „BvS”. Dzieje się wtedy najwięcej niedorzeczności z całego filmu, a tam właśnie najbardziej twórcy mogli pokazać swoją kreatywność.
Ogólnie Suicide Squad to film zrobiony bez większego pomysłu, bazujący na popularności bohaterów, którzy są jedynym prawdziwym plusem obrazu.


Ocena 3/10